Profesora Stefana Swieżawskiego umiłowanie mądrości. (2004)

 

Profesora Stefana Swieżawskiego umiłowanie mądrości

ŁST, nr 13 (2004), s. 427-429.

22 maja 2004 roku na cmentarzu w podwarszawskich Laskach żegnaliśmy Profesora Stefana Swieżawskiego (ur. 1907) przed jego ostatnią podróżą do Świętej Jerozolimy. Nie umarł, lecz wszedł w życie - jak powiedziałaby Mała Tereska. Zresztą sam prof. S. Swieżawski o śmierci mówił często i też zawsze z nadzieją. Głęboko wierzył, że życie się przemienia, ale nie znika. Fakt śmierci - podkreślał w swoim "Alfabecie duchowym"* - wymaga od nas przemiany duchowej o wiele większej niż akceptacja rewolucji kopernikańskiej w astronomii. […]Chrześcijanin jest powołany przez swoją wiarę do trwania w stanie największej rewolucji. To, co wydaje się śmiercią, naprawdę jest dopiero pełnym życiem. Jasno zdefiniowana nadzieja eschatologiczna S. Swieżawskiego pod żadnym pozorem nie bagatelizowała jednak doczesności. Przeciwnie. Swieżawski był gorliwym jej apologetą - z całą stanowczością ukazywał jej wielkość i piękno przez wielkość i piękno filozofii: jestem przekonany – pisał – że każde dzieło ludzkie w miarę jego wartości obiektywnej będzie utrwalone i nie zostanie unicestwione na wieczność. Dziś słowa te możemy bezpośrednio odnieść do ich autora: wybitnego uczonego, ale także człowieka o wielkim autorytecie moralnym.

Siedem lat temu, w dniu dziewięćdziesiątych urodzin, S. Swieżawski czytał w telegramie od swojego przyjaciela Jana Pawła II m.in.: Cała wielka społeczność filozofów polskich ma wobec Profesora Stefana Swieżawskiego wielorakie długi wdzięczności, z racji Jego twórczości a jeszcze bardziej z tego kim jest.

Zasługi Profesora są olbrzymie. Obcowanie z jego myślą - zwerbalizowaną na tysiącach stron opracowań naukowych, wywiadów, artykułów - jest wchodzeniem w przepiękny krajobraz, w którym wędrówka odsłania przed nami co krok to nowe, jeszcze piękniejsze horyzonty. I tak zdawać by się mogło bez końca – po wieczność. Tak. Bo tam właśnie myśl Profesora miała swoją genezę i tam ostatecznie zmierzała. Można się spierać, które z Jego dzieł ma największą wartość, które szczególnie służyć będzie przyszłości. Trzeba jednak uważać, by nie popaść w czcze gadanie. Dlatego warto po prostu wczytać się w słowa prof. Swieżawskiego. W przywołanej kwestii również miał jasno sprecyzowane stanowisko. Jako na najbardziej doniosłe wydarzenie - nie tylko życia, ale wręcz epoki, w której żył - wskazywał Sobór Watykański II. Gdy go wspominał, podkreślał: miałem poczucie, że biorę udział w największym wydarzeniu naszej epoki.

Nawet przy powierzchownej tylko znajomości biografii S. Swieżawskiego można pokusić się o stwierdzenie, że całe Jego życie było Soborowi podporządkowane. Najpierw – jako student w lwowskim „Odrodzeniu” i aż po dzień 2 lutego 1962 r., kiedy to Jan XXIII zapowiedział zwołanie 21 powszechnego Soboru – był prekursorem myśli, która na tymże Soborze została ostatecznie uznana. Później został włączony w jego obrady jako jedyny świecki przedstawiciel zza „żelaznej kurtyny”. W trakcie uroczystości zamknięcia Soboru, w dowód uznania (bo tak to należy interpretować), wraz ze swoim mistrzem J. Maritainem oraz J. Guittonem odbierał z rąk Pawła VI przesłanie do intelektualistów. Kiedy szedłem po schodach Bazyliki św. Piotra – wspominał – i patrzyłem na zatłoczony plac, na którym zebrali się przedstawiciele całego świata, przychodziły mi do głowy rzeczy bardzo dziwne: oto biorę udział w niesłychanej uroczystości…, która dla mnie ma charakter eschatologiczny. Ducha Soboru oraz idei tam wypracowanych nigdy nie przestał propagować.

Sobór Watykański II – jak podkreśla S. Swieżawski – był pierwszym w historii, w którym nie zajmowano się herezjami i wątpliwościami, nie było potępień i anatem. Kościół chciał tylko powiedzieć prawdę o sobie, chciał określić sam siebie wracając do ewangelicznej autentyczności. Nie chodziło zatem – precyzuje Swieżawski – o jakąkolwiek zmianę chrześcijaństwa, lecz po prostu o dojście do jego sedna! Urzeczywistniało się marzenie, żeby Kościół był naprawdę Kościołem takim, jakim w idei jego Założyciela ma być.

Kościół miał wyrzec się wszelkich śladów władczości. Na Soborze określił się w trzech punktach: jako Kościół wspólnotowy – to znaczy nie kastowy, nie feudalny, nie zarezerwowany tylko dla kleru; służebny – rezygnujący z triumfalizmu, nie tylko ubogich ale i ubogi; i wreszcie otwarty – szukający porozumień a nie różnic, ekumeniczny, przerzucający mosty do wszystkich ludzi. Sama wiara zaś miała być wewnętrzną metanoią, a nie tylko religijnym rytuałem. Stąd w liturgii szalenie ważne było wprowadzenie, w miejsce łaciny, języków żywych – narodowych. Religijność powinna wyzbywać się zaś tendencji sentymentalnych, indywidualistycznych i fideistycznych. Tworzenie wspólnot oraz rzetelna podbudowa intelektualna miały wyznaczać kierunki nowej ewangelizacji. Każdy człowiek wierzący – mówił Swieżawski – powinien mieć wiedzę o swojej wierze, powinien być teologiem i filozofem – oczywiście na miarę swoich możliwości intelektualnych. I tutaj dochodzimy do filozofii, której Swieżawski poświęcił całe swoje życie.

Prof. S. Swieżawski zawsze zabiegał o przyznanie mądrości filozoficznej (bo filozofię traktował jako mądrość poszukującą prawdy) oraz kontemplacji, należnego im miejsca. Sam był, najogólniej mówiąc, intelektualnie ukształtowany w duchu św. Tomasza z Akwinu. Szczególnie cenił sobie jego metafizykę i antropologię. Lubił, gdy go nazywano uczniem Tomasza. Paradoksalnie razem z ks. J. Tischnerem głosił „koniec ery tomistycznej”. W ten sposób dystansował się od tomizmu jako zideologizowanej filozofii i teologii, uniemożliwiających pełny rozkwit mądrości. I w tej dziedzinie, wbrew potocznym opiniom, dużą zasługę przypisywał Drugiemu Soborowi Watykańskiemu. Chodziło wtedy bowiem o przywrócenie całego blasku i pełnej treści filozofii, teologii, a zwłaszcza myśli św. Tomasza – z satysfakcją pisał Swieżawski. Przypominano, że wszelka wiedza i wszelka mądrość musi być zawsze owocem wolności. Nie może istnieć prawdziwa filozofia lub teologia „z nakazu”. W niczym nie zaprzecza to jedności prawdy, lecz potwierdza mnogość dróg wiodących do jej odkrycia. W świetle tych uwag Swieżawski, powołując się na Y. Congara, mógł stwierdzić, że Sobór Watykański II był najbardziej „Tomaszowy” z soborów.

Największe naukowe opracowania autorstwa Swieżawskiego dotyczą problematyki historycznej średniowiecza. Łącznie z Jego  opus vitae: „Dziejami filozofii europejskiej XV wieku” (8 tomów). Systematyczne zgłębianie przeszłości nie przeszkodziło Profesorowi pozostawać dzieckiem swoich czasów, zatroskanym o chwilę obecną i o przyszłość. Z bogactwa przeszłości czerpał wzorce uniwersalne i ponadczasowe, których odrzucenie pociągałoby za sobą określone niebezpieczeństwa. Wskazywał m.in. na Tomaszowy pluralizm i odwagę myślenia. Wskazywał na ideały społeczno-polityczne, szczególnie te z czasów Polski Jagiellonów: demokrację, humanizację życia, tolerancję religijną i narodową, i wreszcie pokój. Brzydził się nacjonalizmem, ksenofobią a szczególnie wojną. Powtarzał: nie ma wojny sprawiedliwej, każda wojna jest barbarzyństwem.

Szukając wzorców duchowych na przyszłość wskazywał na małych braci Karola de Foucauld oraz na dominikańskie intelektualne dociekanie prawdy. Gdy go pytano: która z tych duchowości jest mu bliższa, nie chciał wartościować. Na własne życzenie pochowany jednak został w habicie dominikańskim.

W telegramie z Watykanu datowanym na 21 maja 2004 r., a podpisanym przez papieża Jana Pawła II możemy przeczytać: S. Swieżawski był człowiekiem wiary, oddanym Kościołowi uczonym, który posiadł mądrość życia wrastającą w wieczność.



* Stefan Swieżawski, Alfabet duchowy, Znak, Kraków 2004.